Lubiłam to zanim było modne, czyli trochę o slow life, hygge i innych mądrych słowach

Spotkałam się ostatnio ze stwierdzeniem, że slow life i hygge to taka nowa moda, która przeminie jak każda. Było to napisane w dość negatywnym kontekście. Przyszło mi wtedy do głowy, że okej, może to i moda, może i przeminie. Ale… czy to źle?

Może przeminie, ale jeżeli choć jedna osoba wyciągnie z tego jakieś fajne lekcje na dalsze życie, to chyba było warto.

Jestem zdania, że moda jest zawsze na to, czego ludzie akurat potrzebują.  Skoro modne jest teraz życie w wersji slow, bardziej świadome, trochę bardziej uważne, to widocznie ogół społeczeństwa jest zmęczony pośpiechem i życiem w ciągłym stresie. Może właśnie jest to modne dlatego, że jest potrzebne.

Jeśli chodzi o moje podejście, nigdy nie szłam za żadnym nurtem na ślepo. Zawsze lubiłam żyć po swojemu, i choć idea slow life jest w dużym stopniu wpisana w moje przekonania, to nie idę za nią bezmyślnie. Staram się żyć uważnie, celebrować codzienność, ale… bez przesady. Myślę, że wszystko trzeba robić z rozsądkiem, świadomie i dostosowywać to do własnego życia, własnych realiów. Może ktoś mi zarzuci, że nie jestem wystarczającą minimalistką, bo mam 20 par butów, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, bo wolę być po prostu sobą i żyć tak jak mi się to podoba. Z drugiej strony posiadanie dużej liczby par butów nie przeszkadza mi zupełnie w niechęci do dużej liczby „durnostojów” czy kolekcjonowania niepotrzebnych gadżetów. Podobnie jest z hygge. Lubię czasem zapalić sobie świeczki, owinąć się w kocyk i wypić gorącą czekoladę… ale czasem lubię też być zupełnie nie-hygge i wydaje mi się, że jest to w porządku.

Staram się z każdej filozofii życiowej wyciągnąć to, co do mnie pasuje.

Takie samo podejście mam do kwestii, np. bardzo modnego teraz pozbywania się rzeczy, oczyszczania przestrzeni. Jasne, że jest to świetna inicjatywa, szczególnie dla osób, które sobie nie radzą ze sprzątaniem i chomikują wszystko. Ale chyba nikt posiadający zdrowy rozsądek nie zaczyna wyrzucać wszystkiego wokół pod wpływem jakiejś książki? Chodzi o to, żeby się zainspirować, a nie wyłączyć myślenie. Żeby zmotywować się, np. do zrobienia porządków w jakiejś szufladzie, w której jest tzw. „pierdolniczek” albo poukładać wreszcie w szafie. Nie zgadzam się z tym, że idea wyrzucania jest zła, o ile potrafimy do niej podejść krytycznie i z rozsądkiem.

Tak więc, prawdopodobnie nie jestem wystarczająco „slow minimalistką” dla wyznawców tych nurtów i jestem zbyt „slow minimalistką” dla ich przeciwników.

Ale… chyba jakoś to przeżyję. 🙂

 

4 myśli na temat “Lubiłam to zanim było modne, czyli trochę o slow life, hygge i innych mądrych słowach

  1. Kiedyś faktycznie było Feng Shui, o którym teraz cicho. Może to faktycznie jakieś mody? Nigdy za czymś takim nie podążałam. Najważniejsze dla mnie jest by czuć się w zgodzie ze sobą i otoczeniem. Wtedy jest harmonia.
    A za durnostojkami w nadmiarze nie przepadam bo zbierają kurz, którego nie lubię wycierać 😉

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz