Z natury mam w sobie lenia. Lenistwo jest chyba zapisane w mojej krwi. Z drugiej strony robię naprawdę dużo różnych rzeczy, poza odbębnianiem 8 godzin w pracy. Staram się żyć aktywnie, wykorzystywać czas na realizowanie kolejnych celów i spełnianie marzeń. Jednak jedną z moich cech jest również wieczne niezadowolenie z efektów własnych działań i poczucie, że zawsze może być lepiej, dokładniej, więcej, ładniej. W momentach, kiedy moja efektywność nie jest na takim poziomie, na jakim uważam, że powinna być, mam tendencję do frustrowania się i poczucia zmarnowanego czasu, który mógłby być wykorzystany na realizację kolejnych rzeczy. Dlatego od lat poszukiwałam różnych sposobów i metod na to, żeby robić lepiej, wydajniej i z większą chęcią. O motywacji zresztą pisałam już wpis jakiś czas temu. Proponowałam wtedy kilka rozwiązań, żeby zadania, które musimy wykonać, były bardziej przyjemne, albo chociaż mniej uciążliwe. Dziś jednak chciałabym się skupić nie na narzędziach, ale na samym podejściu do wykonywanych zadań, motywacji i samodyscypliny.
Jakiś czas temu zakupiłam sobie kurs, który dotyczył właśnie budowania samodyscypliny. Kurs był bardzo ciekawy, dawał dużo fajnych wskazówek i porad. Jednak najważniejsze, co z niego wyniosłam, to moje postrzeganie samodyscypliny. Celem, który chciałam osiągnąć poprzez budowanie samodyscypliny to było: „działać zawsze na idealnie wysokim poziomie efektywności, niezależnie od czynników zewnętrznych”. Wiecie, choćby się waliło, paliło, a świat stawał do góry nogami – robię swoje. Definicja samodyscypliny w mojej głowie, to było działanie bez względu na wszystko: nieważne, czy jestem zdrowa, chora, radosna, smutna, zmęczona, wypoczęta, wkurzona czy podekscytowana – chciałam nauczyć się odkładać to wszystko na bok i działać. Myślałam, że w końcu znajdę magiczną różdżkę, która pomoże mi osiągnąć ten cel.
Jednak nie jestem robotem.
No właśnie, okazało się, że jestem człowiekiem, a nie robotem i moje idealne plany nie zawsze mają szansę spełnić się w takiej formie, jak sobie to wymyśliłam. Trochę mnie to zmartwiło, a potem przypomniałam sobie, że przecież jestem mistrzem planowania i zapisywania wszystkiego. Skoro potrafię zaplanować menu na cały tydzień, to mogę przygotować też swoją własną „tarczę antykryzysową”, tzw. Kryzysownik (właśnie taka nazwa przyszła mi teraz do głowy :D). Jeżeli pełna efektywność w dowolnym momencie nie jest możliwa, to może warto mieć przygotowany plan na gorsze dni?
Jak przygotować swój własny Kryzysownik?
Przygotowania warto zacząć od pytania: co nie może się zawalić, kiedy nie będę miał siły, czasu lub ochoty nic robić? W moim przypadku to może być, np. blog, regularne posiłki, aktywność sportowa. Warto przejrzeć swoje codzienne czynności i zastanowić się, co jest priorytetowe. Jeśli priorytetem jest jedzenie zdrowych, zbilansowanych posiłków, to warto na kryzysowe chwile mieć, np. zawekowaną zdrową zupę albo zamrożone danie. Jeśli chcemy, żeby na blogu nie było ciszy przez dwa miesiące, to warto mieć przygotowane wpisy na zapas, jeśli wiemy, że przed nami wymagający czas i nie będziemy mieć czasu na to, żeby być kreatywnym i pisać. Nie wszystko oczywiście da się zrobić na zapas, ciężko przecież pościerać kurze kilka razy na zapas albo na zapas się wykąpać. 😉 Są jednak takie obszary w życiu, które można w ten sposób ogarnąć i w razie gorszych chwil nie mieć poczucia, że nic nam nie wychodzi.
Kilka rad na nie dawanie się „niechcemisienizmowi”
Na koniec mam kilka krótkich porad, które mogą być pomocne w radzeniu sobie w trudniejszych, cięższych momentach.
- Najważniejsze rzeczy rób rano, zanim ktoś lub coś wyprowadzi Cię z równowagi albo pojawią się niespodziewane rzeczy, przez które nie będziesz mógł zająć się tym, co istotne.
- Nie rób nic na ostatnią chwilę, bo każda niespodziewana rzecz, może zniszczyć Twoje plany.
- Co masz zrobić jutro, zrób wczoraj.
- Bądź przygotowany, a nie będziesz zaskoczony.
- Czasem sobie odpuść.
To tyle na dziś! Dajcie znać, jak tam u Was z samodyscypliną w sferze sportu, odchudzania, zdrowego odżywiania, itp. Czekam na komentarze!
Kiedyś bardziej trzymałam się w ryzach i miałam podobne podejście do Twojego, że warto się mobilizować i trzymać planu 🙂 Teraz idę na żywioł i jedynie rzeczy naprawdę konieczne, zapisane w kalendarzu, staram się ogarnąć na bieżąco 😉 Miłego wieczoru Aniu 🌺🍀🌺
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Myślę, że posiadanie dzieci dużo może zmienić w tym temacie 🙂
Ja jak idę „na żywioł” to kończy się na tym, że nic nie zrobię albo zrobię wszystkiego po trochu 🙂
Buziaki i dobrego tygodnia 😊
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Och, ja mam na odwrót!
Z natury jestem pracoholikiem i muszę świadomie walczyć o to, żeby sobie czasem odpuścić!
PolubieniePolubienie
Też zawsze o sobie powtarzam że jestem leniem, chociaż w oczach innych robię wiele rzeczy, ale to co robię po godzinach daje mi radość i spełnienie. Nawet jeżeli jest to jakiś rodzaj pracy (wysiłku) odbieram to jako pasję która nie męczy a daje kopa żeby obudzić się kolejnego dnia. Trzeba mieć hobby, chociażby po to żeby nie zwariować gdy ma się więcej wolnego czasu, a ostatnio jednak trochę go jest.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie! 🙂 Buziaki i pozdrawiam❤️
PolubieniePolubienie
Ja mam z motywacją problem jej mam za dużo wolnego. Poza tym mam taką pracę że za bardzo nikt z batem nade mną nie stoi. Sam muszę się motywować mając na uwadze, że kiedyś ten co jest nade mną w pracy może mnie opierniczyć.
PolubieniePolubione przez 1 osoba